Pozwólmy sobie na szczere, całkowicie stereotypowe i ironiczne spojrzenie na mieszkańców Wielkiej Brytanii. Miejmy nadzieję, że się nie obrażą, albo że w ogóle tego nie przeczytają.
Oto typowy Brytyjczyk: zamknięty w sobie, patriotyczny, wyspiarski, ksenofobiczny, odważny, ograniczony, uprzejmy, niepewny, arogancki, jest kompulsywnym hazardzistą, z poczuciem humoru, powściągliwy, konserwatywny, małomówny, obłudny, rasista, nudny, rojalista, protekcjonalny, wiecznie w depresji, zapalony ogrodnik, niezbyt oczytany, ciężko-pracujący, nieambitny, ironiczny, bez pasji, kosmopolita, rozpolitykowany, trzeźwo myślący, liberał, tradycjonalista, leniuch, obsesjonat, masochista, zadowolony z siebie, pragmatyczny, cyniczny, godny, melancholijny, chorowity, kiepski kucharz, nadęty, ekscentryk, nieustannie pijany, zakompleksiony, dumny, tolerancyjny, ostrożny, zakupoholik, zarozumiały, odważny, dziwaczny, złośliwy, nie daje napiwków, kurtuazyjny, nacjonalista,wyniosły, z nadwagą, dobrze wychowany, pesymista, zdyscyplinowany, wiecznie stoi w kolejkach, stoik, skromny, humorzasty, nieśmiały, poważny, apatyczny, szczery, bez własnego zdania, uczciwy, snob, przyjacielski, osobliwy, dekadent, ucywilizowany, dogmatyk, niechluj, uprzedzony, z klasą oraz pseudokibic.
Jeżeli w powyższej liście cech, znajdujesz sprzeczności, to tylko dlatego, że nie ma czegoś takiego jak typowy Brytyjczyk i niewielu ludzi tak naprawdę odpowiada jakiemukolwiek stereotypowi Brytyjczyka. Oprócz wszelkich różnic między mieszkańcami różnych części Anglii (szczególnie pomiędzy mieszkańcami północnej i południowej części), populacja Wielkiej Brytanii składa się również ze Szkotów, Walijczyków, Irlandczyków oraz różnych mniejszości narodowych, pochodzących z krajów Wspólnoty Narodów, państw Unii Europejskiej (w tym setki imigrantów z nowych krajów członkowskich) oraz przeróżnych zakątków świata. Londyn jest najbardziej wielokulturowym miastem na świecie.
Tym co na wstępie może zaskoczyć obcokrajowca to brytyjski system klasowy, będący pretensjonalną, lokalną ciekawostką. Wstęp do wyższej klasy mają urodzeni w odpowiednich rodzinach i nuworysze (obcokrajowcy o trudnych nazwiskach), którzy nie mają wstępu do najbardziej ekskluzywnych klubów czy domów w Anglii (nawet, jeśli są naprawdę bardzo bogaci). Wielu Brytyjczyków jest opętanych obsesją podniesienia swojego statusu i zdarza się, że staje się to ich jedynym zajęciem (a celem ostatecznym jest uzyskanie tytułu szlacheckiego). Reszta z nas udaje, że jest klasę wyżej, niż jest w rzeczywistości, za wyjątkiem polityków, którzy dla przypodobania się społeczeństwu, obniżają swój status.
Szczyt piramidy klasowej wieńczy przez rodzina królewska. A pod nią znajduje się grupa arystokracji. Dalej w odpowiedniej odległości, na naszej piramidzie mamy klasę średnią (która składa się z wyższej klasy średniej, średniej klasy średniej i niższej klasy średniej), klasę pracującą, klasę niższą, a także dwie nowe klasy - będące efektem ubocznym nieokiełznanej gospodarki rynkowej ostatnich dwóch dekad – podklasę i klasę żebraków. Tradycyjnie w wielkiej Brytanii kategoryzowano ludzi w klasach od A do E w zależności od ich zawodu. W wyniku rozwoju klasy średniej, rząd wprowadził podział na 17 kategorii (takich jak na przykład merytokratyczna klasa profesjonalistów czy menedżerów zarabiających ogromne pieniądze). Odpowiednia klasa, która oczywiście jest całkowicie bez znaczenia, zapewnia jej członkom edukację w prywatnych szkołach, wymowę z poprawnym akcentem i pokaźny spadek.
Wielka Brytania bezlitośnie (niebezpodstawnie) została podsumowana jako społeczeństwo oparte na przywilejach klasowych, dziedzicznym bogactwie i nieoficjalnych kontaktach. Klasa to także podział robotników od ich szefów. Sytuacja w naszych fabrykach wraca do epoki walki klas, która jest przyczyną coraz większej ilości sporów. Na przykład pracownikowi fizycznemu nie wolno nigdy przyjąć posady, która może go wywindować do wyższej klasy, gdyż jego dotychczasowi współpracownicy nie będą się do niego odzywać i zostanie wyrzucony z lokalnego klubu pracowniczego (w ramach pocieszenia może się zapisać do klubu konserwatystów). Podobnie kadra menedżerska nie może o niczym rozmawiać z robotnikami (w szczególności o podwyżkach płac, czy skróceniu czasu pracy).
W stołówkach pracowniczych większości krajów zaserwowanie brytyjskiej kuchni (czyli czegokolwiek, co zawiera frytki i lody) wywołałby strajk generalny. Oczywiście brytyjskie jedzenie nie jest takie złe, jak widzą to obcokrajowcy (co może wiedzieć o kuchni ktoś, kto je płazy, gady i inne dziwne stworzenia?). Może wydawać się ono trochę mdłe, może wyglądać okropnie i przyprawiać o nudności, ale w zasadzie wszystko to kwestia przyzwyczajenia (niby co jest złego w diecie składającej się z sosu do pieczeni, frytek, ciasteczek i herbaty?). Poza tym przecież w każdym kraju trzeba poświęcić trochę czasu na przystosowanie się do lokalnej kuchni.
Trudno jednak nie darzyć obcokrajowców pewnym współczuciem, szczególnie tych, którzy pooznaczaliby brytyjskie „restauracje” ostrzeżeniami o szkodliwości dla zdrowia i zawsze są wyposażeni w apteczkę (kuchnia na Wyspach nie powoduje niczego na tyle poważnego, żeby nie mogłoby to zostać wyleczone przez płukanie żołądka). Dla obcokrajowców może to być niespodzianką, ale półki w brytyjskich księgarniach aż uginają się od książek kucharskich, które wbrew pozorom nie są pisane przez zagranicznych kucharzy. W Wielkiej Brytanii można tez spotkać bardzo wiele programów telewizyjnych poświęconych gotowaniu, prowadzonych na ogół przez ekscentrycznych (i przy tym wybitnych) szefów kuchni. Na pocieszenie można jeszcze dodać, że Brytyjczycy (przynajmniej niektórzy) wiedzą, jak się zachować przy stole, nawet jeśli nie mają pojęcia, co na nim podawać.
Pamiętajmy jednak, że Brytyjczycy są znani ze swojej miłości do wina (albo czegokolwiek innego, co zawiera alkohol). Są jednymi z najlepszych (samozwańczych) znawców wina na świecie. Prawda jest jednak taka, że więcej gadają niż piją. Na wyspach wino ma intensywny aromat oraz posmak jagód, galaretki jeżynowej, wiśni, pieprzu, mięty, toffi czy miodu. Sekret tkwi w tym, aby pić, ile tylko można, a wtedy jedzenie smakuje dobrze. Brytyjczycy sami także wytwarzają wino – nie tylko domowy bimber na bazie bzu czarnego, ale także trunki komercyjne z prawdziwych winogron! Jakkolwiek nie sieją one postrachu wśród producentów wina na kontynencie, są całkiem znośne.
Wbrew powszechnej opinii Brytyjczycy nie są pijakami i wśród 30 rozwiniętych państw są na przyzwoitym 12. miejscu pod względem spożycia alkoholu. Poza tym wiemy przynajmniej jak przyrządzić dobrą herbatkę i sprzeciwiamy się całkowicie zanieczyszczaniu jej cytryną czy ziołami (mleko i/lub cukier nie zaszkodzą). Zawsze w obliczu narodowej tragedii (nieważne czy jest to zbezczeszczenie krykieta przez Australijczyków czy przerwa w dostawie prądu podczas Coronation Street) najlepszym rozwiązaniem jest nice cup of tea (filiżanka dobrej herbaty). Herbatę pije się o każdej porze, nie tylko rano, czy po południu. Wielu Brytyjczyków pije herbatę w takich ilościach, jak pozostali mieszkańcy Europy piją wodę mineralną czy wino.
Niestety w przypadku kawy nie wygląda to tak różowo. Brytyjczycy piją ją od XVI w. (na długo przed herbatą), jednak do tej pory nie nauczyli się jej przyrządzać. Ich kawa jest po prostu najgorsza na świecie. Rozwiązaniem mogłoby być na przykład używanie prawdziwych ziaren kawy, do przyrządzania jej.
Możesz odnieść wrażenie, że Brytyjczycy są bardzo niesympatyczni – na przykład gdy twoi sąsiedzi nie zawsze będą ci mówili Hello!, nie wpadną na plotki czy nie zaproszą cię na herbatkę (jeżeli zaproponują kawę, wymyśl szybko jakąś wymówkę). Niestety jako autsajder, to ty będziesz musiał wykonać pierwszy krok. Pamiętaj jednak – jeżeli wpadniesz niezaproszony, twoi sąsiedzi najprawdopodobniej pomyślą, że chcesz tylko podejrzeć, jak mają urządzony salon. Na północy kraju ludzie są bardziej przyjacielscy i cieplejsi, w przeciwieństwie do zarozumiałych mieszkańców południa, którzy nie są w stanie poświęcić ci nawet chwili. Jeżeli jednak jeden z nich odważy się powiedzieć ci kurtuazyjne How are you? (jak się masz?), nie znaczy to w żadnym wypadku, że interesuje go twój stan ducha czy zdrowia. Choćbyś nawet właśnie zszedł ze stołu operacyjnego, musisz rytualnie odpowiedzieć Fine, thank you – how are you? (dobrze, dziękuję, a ty jak się masz?).
Jeżeli chcesz jakoś zacząć rozmowę ze swoim sąsiadem, uwaga w stylu nice weather (ładna pogoda) powinna wywołać jakąś reakcję (zwłaszcza, jeżeli leje jak z cebra). Pogoda to święty temat w Wielkiej Brytanii, a własna prognoza jest obowiązkiem każdego porządnego obywatela (w obliczu braku zaufania do tych marnych meteorologów). Na Wyspach często w ciągu jednego dnia występują wichury, ulewy, mgły, śnieżyce i fale upałów, jednak pogoda zawsze jest określana jako nice lub not very nice. Kiedy pada śnieg, wszyscy i wszystko jest sparaliżowane, a ludzie przewidują upadek cywilizacji.
W kwestii pomiaru temperatury, Brytyjczycy lojalnie trzymają się skali Fahrenheita, a wielu ludzi nie ma pojęcia, czy 20°C to upał, chłód czy mróz. Pory roku bywają tutaj nieobliczalne, ale przy pewnym uogólnieniu można powiedzieć, że zima trwa tu 11 miesięcy, z kilkutygodniową przerwą na wiosnę i jesień. Wyjątkowo zdarza się parę dni lata. Pogłoski, jakoby cała zła pogoda na świecie pochodziła z Wielkiej Brytanii, nie są prawdziwe, bo przecież musi być jeszcze jakieś inne miejsce, skąd się to wszystko bierze! Brytyjczycy zrobią wszystko, żeby na kilka dni uciec do ciepłych krajów (ciekawe o czym rozmawiają, kiedy niebo każdego dnia jest błękitne?) i są na tyle zdesperowani, że nie przeszkadza im przesiadywanie całe dnie w poczekalniach lotniskowych dla wątpliwej przyjemności kilku tygodni w niedokończonym hotelu, kąpieli w zanieczyszczonych morzach czy zatruć pokarmowych po spożyciu egzotycznych potraw. Fakt, że żaden inny naród nie okazuje takiej determinacji do zagranicznych podróży może mieć jakiś związek z pogodą.
Popularnym błędem obcokrajowców jest stwierdzenie, że wszyscy Brytyjczycy mówią po angielsku. Połowa z licznych akcentów i dialektów, używanych na Wyspach, jest tak niezrozumiała, że spokojnie mogą być wzięte za jakiś nieznany starożytny język. Dobór słów i akcent Brytyjczyka może zaskoczyć każdego. Na przykład, kiedy słyszysz zdanie One feels that one has a certain obligation to one’s social peers to attend Royal Ascot, even though one doesn’t really care for horse racing oneself – możesz być pewny, że nie pochodzi z londyńskiego East Endu. Jedna trzecia Brytyjczyków używa tak długich słów, że większość z nas nie jest w stanie ich wypowiedzieć (nie wspominając o próbie zrozumienia). 25 procent mieszkańców stanowią imigranci, którzy mówią wyłącznie po chińsku, bengalsku, francusku, hindi, gudżarati, arabsku, xhosa, rosyjsku, pendżabsku, suahili, urdu, włosku, turecku, hiszpańsku, esperanto, jidysz czy po polsku.
Pozostałą grupę stanowią turyści, którzy na ogół mówią po angielsku lepiej niż jakikolwiek Brytyjczyk, jednak niestety nie zostają w jednym miejscu na tyle długo, by porozmawiać z kimkolwiek. Wielu obcokrajowców płaci bardzo dużo, aby przyjechać do Wielkiej Brytanii i szlifować swój angielski, dzięki temu Brytyjczycy mają okazję nauczyć się poprawnie mówić we własnym języku i to jeszcze za cudze pieniądze! Jeżeli jesteś obcokrajowcem i mówisz poprawnie po angielsku, możesz ćwiczyć z innymi obcokrajowcami, którzy idealnie cię zrozumieją. Jeżeli masz problemy z pisanym angielskim i masz skłonności do mylenia słów (czy niepoprawnego zapisu) – będziesz świetnym kompanem dla przeciętnego Brytyjczyka (wielu z nich ledwie umie czytać i pisać). Statystyczny mieszkaniec Wysp zna około 1000 słów, 500 w przypadku czytelników brukowców. Najlepszym komplementem, jaki obcokrajowiec może usłyszeć, jest na przykład stwierdzenie, że jego angielski jest nietypowy lub nieortodoksyjny. Jeżeli nie chcesz się alienować, prędzej czy później twój angielski zmiesza się z angielskim rdzennych mieszkańców. Pamiętaj, jeśli doskonale mówisz po angielsku – z miejsca zostaniesz wzięty za obcokrajowca.
Wielu Brytyjczyków jest uprzedzonych do przyjezdnych, a sami Anglicy na ogół są uprzedzeni do innych Anglików, Irlandczyków, Szkotów, Walijczyków, Jankesów, Europejczyków, w zasadzie do większości obcokrajowców i każdego, kto mówi z innym akcentem (np. z niższej klasy). Jednakże nie obawiaj się, gdyż brytyjska ksenofobia nigdy nie jest bezpośrednia, a koegzystencja jest ograniczona. Brytyjczycy nie są wyjątkiem wśród innych narodów i po prostu nie mają zbyt wiele czasu dla obcokrajowców, szczególnie turystów czy tych, którzy wykupują najlepsze nieruchomości i wszyscy powinni wracać tam skąd przyjechali. Wyspiarze swoje pojęcie o innych narodach wywodzą z telewizyjnych stereotypów. Na przykład uważają, że wszyscy Amerykanie są milionerami z superszybkimi autami, mordercami lub policjantami, są piratami drogowymi i chodzą do łóżka w ubraniu i pełnym makijażu. Jednak to Niemcy i Japończycy są tymi najgorszymi, mimo że dostarczają nam bezpiecznych samochody. Telewizja średnio raz w tygodniu przedstawia ich jako „wroga” w kontekście II Wojny Światowej.
Brytyjczycy są mistrzami niedomówień i rzadko się czymś ekscytują. Kiedy ich coś naprawdę zachwyci, stwierdzą That is nice (to jest fajne), jednak kiedy są wniebowzięci zazwyczaj powiedzą I say, that's rather good (sądzę, że to jest raczej dobre). Z kolei, kiedy wystąpi jakaś tragedia (na przykład spłonie ich dom) określa to jako spot of bother (powód do zmartwienia). Zagłada świata to zdarzenie unfortunate (niefortunne), chyba że wieczorem miało być coś ciekawego w telewizji, zostanie to nazwane jolly bad show (straszliwe wydarzenie), co oznacza ostateczną tragedię. Prawdziwy duch Brytyjczyka pojawia się, kiedy reprezentacja państwa gra w jakichs rozgrywkach sportowych (pod warunkiem, że w ogóle gra).
Brytyjczycy mają obsesję na punkcie sportu, mimo że większość z nich woli oglądać go i obstawiać zakłady. Są oni (przynajmniej Anglicy) znani ze swojego fair play, trzymania się reguł. Piłka nożna jest narodowym sportem na Wyspach, a gdybyśmy nie nauczyli innych narodów, jak w nią grać, bylibyśmy na pewno mistrzami świata. Jednakże, prawdziwy charakter i tradycje sportowe Anglików (reszta Brytyjczyków ma ciekawsze rzeczy do roboty) wywodzi się z gry w krykieta, której analiza pozwala zrozumieć tych dziwnych dziwaków (i ich stosunek do popołudniowych herbatek, religii, seksu i obcokrajowców). Na początku obcokrajowiec może być nieco zagubiony w zasadach gry w krykieta (które i tak dużo łatwiej zrozumieć niż brytyjskich polityków), jednak po kilkudziesięciu latach można się już zorientować, o co chodzi (w przeciwieństwie do polityków, którzy na zawsze pozostaną zagadką). Przede wszystkim, krykiet jest grą dla dżentelmenów, uosabiającą brytyjskie wartości honoru, uczciwości i ducha walki (pod warunkiem, oczywiście, że nie graja w nią Australijczycy, którzy nie mają o nich bladego pojęcia).
Kuszącym, choć bezsensownym, jest porównanie krykieta i amerykańskiego bejsbola (którego brytyjskim odpowiednikiem są rounders, gra dla dziewczyn i maminsynków). Spróbuj sobie wyobrazić mecz bejsbolowy, który trwa pięć dni, obejmuje niekończące się przerwy na śniadanka, drinki, deszcz, biegających ekshibicjonistów, lancze, kontuzje, zagubione bezpańskie psy, więcej deszczu, odpoczynek, więcej drinków, obiady, kolacje, jeszcze więcej deszczu i kończy się prawie zawsze remisem (pod warunkiem, że rozgrywki nie zostaną odwołane z powodu złej pogody). W dużym skrócie na tym właśnie polega krykiet. Mimo swojej długości (wahającej się od jednego do pięciu dni) mecz jest czymś ekscytującym i magicznym. W rzadkich przypadkach, kiedy gra bywa odrobinkę nudna, ożywiają ją takie sensacje jak gazeta przelatująca nad boiskiem, pojawienie się zabłąkanego psa, gołębia, lub, przy większym szczęściu, golasa. Komentatorzy ciężko pracują, aby otrzymać publiczność w napięciu, opowiadając ciekawe i niezwykłe anegdoty z życia legend krykieta.
Zasady gry w krykieta są nieco skomplikowane (w zasadzie teoria względności jest zdecydowanie łatwiejsza w zrozumieniu), więc nie będę zamęczał szczegółami (jakkolwiek fascynujące by one nie były). Drużyna składa się z 11 graczy plus jednego, który ma najważniejsze zadanie – donosić drinki. Wchodzi do gry, kiedy jeden z pozostałych graczy odmrozi sobie jakąś część ciała, lub poniosą go emocje. Podobnie jak w bejsbolu, jeden z zespołów uderza piłeczkę kijem, wtedy druga próbuje ich dorwać (uwaga pracownicy szpitali!), ciskając piłkę w zawodnika z kijem (batsman) z drużyny przeciwnej. Zawodnicy, którzy nie mają kija stoją dookoła boiska na określonych pozycjach i mają dziwne nazwy: gulley, slips, short leg, square leg, long leg, peg leg, cover point, third man (nakręcono o nim film), mid-off, mid-on i najdziwniejsze z nich wszystkich – silly mid-off and silly mid-on. Tylko ktoś niespełna rozumu staje na wprost gracza z kijem, który może uderzyć w twoją stronę piłkę z prędkością około 160 km/h.
Kiedy bowler uderza piłką wicket lub batsmana, wszyscy chóralnie krzyczą Howzat? (How is that? - jak to jest?), robią to bardzo głośno, przy założeniu, że sędzia jest niesłyszący, śpiący, niewidomy lub wszystko naraz. Zawodnicy są ubrani na biało, a jedyne wyróżniające się elementy to czerwona piłka i kwiecisty język batsaman'a, kiedy zostanie uderzony piłeczką, lub kiedy uważa, że sędzia się pomylił. Jedną z niepisanych zasad jest to, że zawodnicy (którzy oczywiście są dżentelmenami) nie kłócą się z sędzią, jakkolwiek krótkowzrocznym, stronniczym i nieznającym zasad gry idiotą byłby.
Australijczycy, jak wiadomo pozbawieni wszelkiego szacunku dla tradycji (mający głęboko gdzieś wszystko, co nie jest piwem), próbowali dodać grze „kolorów”, ubierając się jak klauny na swoje jednodniowe mecze (podeptane zasady starej szkoły). Najgorszym błędem Anglików było zawsze uczenie obcokrajowców jak grać w krykieta (lub w jakikolwiek inny sport), gdyż później ci niewdzięczni łajdacy czerpią sadystyczną satysfakcję, oglądając swoich mentorów tarzających się w błocie. Problem z nimi jest taki, że nie mają żadnego pojęcia, jak dżentelmen powinien się zachowywać, i nie chcą przyjąć do wiadomości, że celem gry jest samo podjęcie wyzwania, a w żadnym wypadku zwycięstwo. Odważni przegrani są bohaterami Wielkiej Brytanii, a ich dzielne starcia w beznadziejnych sytuacjach są dużo ważniejsze niż łatwe zwycięstwa.
Brytyjczycy uwielbiają kolejki wszędzie i za wszystkim, przez co przyjezdnym wydaje się, że muszą mieć anielską cierpliwość (co wydaje się oczywiste w kontekście pięciodniowych meczów krykieta). Kolejka może ustawić się w praktycznie każdym celu – począwszy od biletów na mecz, poprzez wyprzedaże (w tym przypadku może się ciągnąc dni i tygodnie), autobusy, pociągi, samoloty, jedzenie, pocztę, urzędy, łóżka szpitalne, kawiarnie, lekarzy, koncerty, poczekalnie u dentystów, sklepy spożywcze, supermarkety, teatry banki czy budki telefoniczne. Innym popularnym w Wielkiej Brytanii rodzajem kolejki jest korek drogowy. Wielu kierowców spędza całe dnie robocze jeżdżąc zderzak przy zderzaku autostradą M25. W czasie weekendu zmotoryzowani przejawiają „syndrom odstawienia” i zabierają kogo tylko mogą na poszukiwanie korku drogowego, co zazwyczaj nie jest trudne w czasie od wiosny do jesieni w okolicach nadmorskich lub w trakcie świąt państwowych.
Tworzenie kolejek nie jest zawsze koniecznością. Jednak człowiek determinowany przez swoja stadną naturę, zmusza innych do tłoczenia się razem (szczególnie jest to ważne zimą, gdyż pozwala utrzymać ciepło), za wyjątkiem transportu masowego, gdzie zasady są zgoła odmienne. W środkach komunikacji publicznej nigdy ci nie wolno usiąść koło kogokolwiek na wolnym miejscu, zawsze należy rozkładać się ze swoimi rzeczami na dwóch-trzech siedzeniach i nigdy nie ustępować nikomu. Najlepszym rozwiązaniem jest udawać sen, pamiętając o groźnym wyrazie twarzy – wtedy nikt nie ośmieli się ci przeszkodzić. W żadnym wypadku nie patrz na współpasażerów (chyba nie chcesz, żeby ktokolwiek się do ciebie uśmiechnął!), w czym może pomóc gapienie się w gazetę lub w okno. Co do okna – nigdy nie waż się go otworzyć, gdyż wpuścisz paskudne świeże powietrze, co może wywołać panikę wśród współpasażerów.
Nie ma słowa prawdy w pogłoskach, jakoby Brytyjczycy byli kiepskimi kochankami (albo wszyscy gejami). Jest to paskudna nieprawdą, wymyślona przez Latynosów, aby móc zatrzymać wszystkie kobiety dla siebie. Kłamliwi zagraniczni propagandziści obliczyli, że Brytyjczycy uprawiają seks średnio dwa razy w miesiącu. Posuwają się dalej w obelgach, twierdząc, że kąpiemy się jeszcze rzadziej, co jest bzdurą, gdyż bierzemy kąpiel przynajmniej raz w tygodniu. Jeżeli znajdziesz jakiegoś obcokrajowca u siebie pod łóżkiem lub schowanego w łazience, nie musisz się bać, że to zboczeniec, po prostu przeprowadza badanie na zlecenie Paris Match albo Der Spiegel.
Może nie jesteśmy najbardziej romantycznym z narodów (w każdym razie na pewno bardziej niż ci przymilni Włosi, którzy są mocni w gębie, a mają najniższy przyrost naturalny w Europie), Brytyjczycy jednak wiedzą, co do czego służy i nie potrzebują linijki aby zmierzyć swoja męskość (tak samo jak nie podniecamy się paradowaniem nago, pokazywaniem pośladków czy kobietami z pejczem, ubranymi w skórzaną bieliznę). Sadząc po wskaźniku nieślubnych dzieci (około 40% wszystkich urodzeń), Brytyjczycy nie muszą czekajać na ślub, aby dowiedzieć się, czym jest seks. Hasło: No Sex Please, We're British ( bez seksu prosimy, jesteśmy Brytyjczykami) na pewno jest niezrozumiałe dla kobiet, które zaznały Latynosów o tłustych, owłosionych nóżkach (jak w ogóle kobieta może kochać się z kimś, kto sięga jej do kolan?). Z pewnością znamy się na seksie i w łóżku przeciętnego Brytyjczyka można znaleźć nie tylko termofor.
Brytyjki należą do najbardziej wyemancypowanych kobiet na świecie – nie żeby to słaba płeć (mężczyźni) łaskawie się poddali. Kobiety w Wielkiej Brytanii mają prawo głosować i prowadzić samochody. Jednak trzeba przyznać, że trudno jest im wspiąć się na najwyższe stanowiska, które nadal pozostają bastionami męskiego szowinizmu. Oczywiście, żaden szanujący się mężczyzna nie pozwoli sobie, żeby zdominowała do tylko kobieta, pod warunkiem, że nie jest słabeuszem a ona agresywnym wojownikiem z torebką w ręce. Politycy mieli okazję się o tym przekonać za czasów Margaret Thatcher, która udowodniła, że kobieta potrafi trząść mężczyznami na najwyższych stanowiskach.
Największym problemem w ekonomii Wielkiej Brytanii (oprócz nieudolnych polityków) jest fakt, że jej obywatele nie mają ambicji. Oczywiście chcą zarabiać ogromne pieniądze i są gotowi zrobić dla nich wszystko, oprócz podjęcia pracy (całkowite przeciwieństwo powiedzenia: „uczciwością i pracą, ludzie się bogacą”). Brytyjczycy są niechętnymi przedsiębiorcami, a wielu odnosi sukces w biznesie, tylko wtedy, kiedy są do tego zmuszeni.
Wielu ludzi woli za to spróbować szczęścia w hazardzie. Brytyjczycy są gotowi obstawiać wszystko – narodową loterię, zakłady sportowe, bingo, w kasynach, na imiona dzieci z rodziny królewskiej, nominacje na stanowiska państwowe, wyniki wyborów, albo kogo zdymisjonuje premier w następnej kolejności (podajesz nazwisko i stawiasz na nie). Jednym z powodów, dlaczego hazard jest tak popularny w Królestwie, jest fakt, że długi powstałe na skutek zakładów nie mogą być w świetle prawa egzekwowane. Jednakże stosunek do hazardu zmienia się. Obecnie, ktoś, kto wygra fortunę na loterii, nie chce przyznać, że zmieni to jego życie i twierdzi, że nadal będzie pracował jako farmer (zamiast kupić willę w Hiszpanii, jacht i Ferrari). Gdyby Brytyjczycy energię marnowaną na hazard spożytkowali w pracy, mogliby konkurować z Niemcami czy Japończykami.
Brytyjski system wyborczy jest unikalny (nikt nie byłby na tyle stuknięty, aby go kopiować), a odbywa się na zasadzie first past the post (FPTP – system większościowy; nazwa dosłownie oznacza ”pierwszy przekroczył metę” i ma odniesienie do wyścigów konnych). Oznacza to, że „zwycięzca bierze wszystko” - czyli partia, która ma najwięcej głosów, dostaje zdecydowaną większość mandatów, a pozostałe frakcje minimum, niezależnie od ich wyniku. Co ciekawe, Brytyjczycy nigdy nie przyznają się, na jaką partie głosowali, jeżeli jest ona partią rządzącą. Większość z nich protestacyjnie oddaje nieważne głosy, albo głosują na polityków, którzy potencjalnie mogą wyrządzić najmniejsze szkody. Mimo braku jakiegokolwiek znaczenia, partie mniejszościowe mężnie walczą o swoje miejsce. Są wśród nich tacy obrońcy demokracji jak na przykład Monster Raving Loony Party (Potworna Partia Skończonych Świrów)
Zaskakująco niewiele kobiet zasiada w Parlamencie, co najprawdopodobniej oznacza, że mają poważniejsze rzeczy do roboty niż obrzucanie się wyzwiskami. Poziom naszych polityków może wyjaśniać tylko fakt, że do tej pracy nie są wymagane żadne kwalifikacje, doświadczenie ani rozum. Jednak jak na wytrawnych oszustów przystało, zawsze wydają się grać fair. Politycy rzadko mówią prawdę, statystyki rządowe są bez znaczenia ze względu na wszelkie różne wariacje w sposobie ich przeliczania czy prezentowania, jednak politycy nigdy w zasadzie nie kłamią. Jeden członek Parlamentu nie może drugiemu zarzucić kłamstwa, a jedynie „oszczędne” podejście do prawdy.
Jedną z ulubionych rozrywek naszych polityków (oprócz gry w golfa i wakacji na antypodach, fundowanych przez podatnika) jest zasiadanie w komisjach, które po tygodniach intensywnych dyskusji produkują tomy rekomendacji. Aby już nie marnować więcej pieniędzy podatnika, owe zalecenia trafiają prosto do kosza. Dla wszystkich obcokrajowców (i nie tylko dla nich) Brytyjscy politycy są śmiertelnie nudni.
Niektórzy myślą, że Brytyjczycy nie chcą iść jednym torem z innymi krajami partnerskimi UE. Każdy Brytyjczyk powie ci, że nie mamy ochoty mierzyć się oko w oko z obcokrajowcami (stanowiącymi nieistotna część Unii Europejskiej), gdyż nie chcą nas słuchać i wykonywać naszych poleceń. Gdzie się podziały tamte czasy, kiedy znali swoje miejsce? Dla każdego powinno być oczywistym, że my wiemy lepiej – popatrzcie tylko na naszą produkcję, nowoczesną infrastrukturę, tradycje kulinarne, opiekę społeczną, stan dróg i reprezentację w krykiecie. Oczywiście to nie wszystko.
Uwagi, że Wielka Brytania nie zawsze wie najlepiej są śmieszne i, jeżeli ma powstać zjednoczona Europa, lepiej, żeby obcokrajowcy wiedzieli, kto tu rządzi. Nie po to walczyliśmy w dwóch wojnach światowych, żeby nam teraz Szwab z Żabojadem mówili, co mamy robić! Mogą zacząć od przyjęcia czasu brytyjskiego, ruchu lewostronnego, ustanowić angielski swoim jękiem urzędowym, zmienić swoje komiczne nazwiska na wymawialne oraz przenieść wszystkie organy Unii Europejskiej do Londynu, który – jak każdy cywilizowany człowiek wie – jest centrum wszechświata. Wtedy na pewno byłoby między nami lepiej. Jeżeli nie zgodzą się na nasze warunki zamkniemy naszą część Eurotunelu i nie będziemy odbierać telefonu. Wielu Brytyjczyków jest przekonanych, że ich Królestwo nadal jest światową potęgą, podczas kiedy nie ma ono już za bardzo wpływu na sprawy na świecie. Z punktu widzenia „małej Anglii” Europa to kraina obcokrajowców, w której świeci słońce, kiedy Brytyjczycy jadą na wakacje. Większość z nich jest w zasadzie nieświadoma (lub celowo ignoruje), że Wielka Brytania jest jej częścią, przynajmniej geograficznie.
Aby przetrwać w Wielkiej Brytanii nie można tracić poczucia humoru (i nigdy nie wychodzić z domu bez parasolki). Większość Brytyjczyków cechuje poczucie humoru, które pomaga jakoś znieść ten kraj. Najgorszą obelgą, jaką można obrazić Wyspiarza jest zarzucenie mu braku poczucia humoru. Naszą cechą narodową, która najbardziej urzeka obcokrajowców, jest umiejętność naśmiewania się z samych siebie i wszystkich innych – począwszy od papieża, poprzez premiera, prezydenta Stanów Zjednoczonych, a skończywszy na rodzinie królewskiej, nikt nie umknie ośmieszeniu przez na przykład Monty Pythona czy Dead Ringers.
Zazwyczaj obcokrajowcom trudno jest zrozumieć Brytyjski humor i zorientować się, kiedy żartują. Na ogół im bardziej poważny temat, tym bardziej prawdopodobne, że żartują. To niewiarygodne, ale niektórzy przyjezdni uważają, że Brytyjczycy nie mają poczucia humoru! Na ogół są to Amerykanie, którzy nie rozumieją naszych subtelnych gier słownych, a przede wszystkim nie rozumieją po angielsku. Wielu obcokrajowców sądzi, że jesteśmy trochę ekscentryczni.
A teraz koniec żartów. Wielka Brytania zmaga się z bardzo wieloma problemami, w przeróżnych dziedzinach życia takich jak transport, zdrowie, przemysł (z wyłączeniem tych gałęzi, które już wykupili obcokrajowcy). Nadal pozostajemy liderami światowymi w organizacji pochodów ulicznych, zalewaniu się w trupa i mamy najlepszych pseudokibiców. Główne obawy wzbudza rosnąca przestępczość (przede wszystkim wśród młodych ludzi i grupie przestępstw szczególnie brutalnych), nierówności w systemie edukacji, rozwój kultury narkotykowej, pogarszająca się jakość opieki zdrowotnej, bezdomność, niewydajny system transportu, degradacja zabudowy miejskiej, szaleńczy wzrost kosztów życia, powiększająca się grupa „podklasy” społecznej. Poza tym wszystko jest idealnie.
Największy kryzys przeżywa obecnie grupa młodych pracujących mężczyzn, wśród których bezrobocie i beznadzieja są rzeczą powszechną, co odzwierciedla szybko rosnący w ciągu ostatniej dekady współczynnik samobójstw. Prawdopodobnie najbardziej poważne pogorszenie się jakości życia w Wielkiej Brytanii jest widoczne w rozpadzie poczucia wspólnoty i rozkładzie rodziny. Prawie połowa małżeństw kończy się rozwodem, a 40% dzieci pochodzi z nieślubnych związków, co na ogół powoduje powstawanie rodzin z jednym rodzicem.
Jednak nie wszystko wygląda tak czarno w Wielkiej Brytanii. Jakość życia przez wielu obcokrajowców uznawana jest za idealną. W ciągu ostatnich dwóch dekad Brytyjczycy stali się bardziej przedsiębiorczy, co oznacza, że ludzie stają się coraz bardziej gotowi do podjęcia ryzyka i mniej zależni od państwa. Pogłębiła się także nasza integracja zresztą Europy, co wcale nie oznacza, że nie popadamy w panikę na dźwięk słowa „euro”.
Większości Brytyjczyków powodzi się dziś lepiej niż kiedykolwiek wcześniej i wszyscy są pełni entuzjazmu i nadziei. Taki stan utrzymuje się przez ostatnią dekadę, kiedy to ludzie zaczęli liczyć na poważne zmiany po wyborze Partii Pracy w 1997. Jednak nie było to wcale korzystne dla państwa. Laburzyści usilnie próbowali naprawiać wiele problemów w kraju, jednak wszystko, czego się dotknęli zamieniało się pył. Obsesja na punkcie spin-doctorów, PR, w zasadzie tylko odwróciła uwage od jakichkolwiek pozytywnych zmian w państwie, co szczególnie było widać na przykładzie katastrofalnej wojny w Iraku. Stworzono wizerunek cool Britannia, który obecnie wydaje się trochę przestarzały, jednak podstawy kampanii pozostają aktualne. Świetne restauracje się rozwijają, a Wielka Brytania staje się stolicą mody, muzyki i życia nocnego.
Brytyjczycy mają świetne możliwości rozrywki, wypoczynku, sportu i kultury, do których dostęp jest jednym z najłatwiejszych na świecie. Jakość i wybór dóbr w sklepach jest bardzo dobry i nikogo nie dziwi, że ludzie z całego świata przyjeżdżają tutaj na zakupy. Brytyjska telewizja nie ma sobie równych, a radio (zarówno lokalne i jak i ogólnonarodowe) jest na świetnym poziomie, podobnie jak media drukowane. Społeczeństwo brytyjskie jest opiekuńcze, a ilość instytucji charytatywnych, działających na szczeblach państwowych i międzynarodowych, jest bez porównania z jakimkolwiek innym państwem. Wielka Brytania jest bezsprzecznie ważnym ośrodkiem naukowym, co podkreśla ilość zdobytych Nagród Nobla. Jest to także jedno z najmniej skorumpowanych i najbardziej rozwiniętych państw świata.
Brytyjczycy cieszą się się dużo większymi swobodami obywatelskimi niż mieszkańcy większości państw. Wielka Brytania nadal jest potęgą z dużym wpływem na politykę światową, zaś Londyn pozostaje centrum kultury anglojęzycznej. Życie w Królestwie pobudza intelektualnie, duchowo i jest bardzo ciekawe. Zdarzają się obcokrajowcy, narzekający na naszą pogodę, jednak prawda jest taka, że wielu znalazło tutaj dom i postanowiło spędzić resztę swojego życia.
I na końcu warto wspomnieć o Brytyjczykach, którzy być może żyją w ciężkich czasach, jednak z pewnością oczarują cie swoim poczuciem humoru i osobliwością. Kiedy życie w Wielkiej Brytanii doprowadza cię do granic wytrzymałości nerwowej – wyjdź do pubu i zamów sobie duży gin z tonikiem. Nasz kraj wygląda dużo lepiej po kilku głębszych i możesz nawet nie zauważyć, że ciągle pada.
Long Live Britain! God Save the Queen!